Strona głównaPasje„W filmie cały utwór organizują zdjęcia” - wywiad z Romanem Dobrzyńskim

„W filmie cały utwór organizują zdjęcia” - wywiad z Romanem Dobrzyńskim

Myślę, że nie ma na świecie rzeczy ciekawych i nieciekawych. Nie ma tematów złych ani dobrych. Wszystko zależy od tego, jak się je przedstawi - mówi Roman Dobrzyński - podróżnik, pisarz i filmowiec, miłośnik języka esperanto.
„W filmie cały utwór organizują zdjęcia” - wywiad z Romanem Dobrzyńskim  [Roman Dobrzyński, fot. Wrocławskie Centrum Seniora] Joanna Ryłko: Panie Romanie, spotykamy się dziś po raz trzeci we Wrocławskim Centrum Seniora, w ramach cyklu „Jaki wspaniały jest ten świat”. Pana opowieści o cieszą się niezwykłym powodzeniem wśród wrocławskich seniorów, którzy tak licznie przychodzą na Pana pokazy. Czy w innych miejscach w Polsce wzbudza Pan takie duże zainteresowanie wśród publiczności w wieku senioralnym? W czym tkwi Pana fenomem przyciągania uwagi widzów?

Roman Dobrzyński: Bardzo trudne pytanie, bo pozostaje mi się tylko chwalić… Ja myślę, że nie ma na świecie rzeczy ciekawych i nieciekawych. Nie ma tematów złych ani dobrych. Wszystko zależy od tego, jak się je przedstawi. Znam ludzi, którzy, zdawałoby się o nieprzyjemnym nudnym temacie, potrafią bardzo ciekawie, ze szczegółami opowiadać. Ja, w zasadzie kiedyś pisałem, potem mówiłem do kamery – właściwie do czerwonej lampki w kamerce, nie wiedząc jak ludzie na to reagują… Ale miałem również i mam nadal doświadczenia w przemawianiu publicznym. Stosuję taki chwyt, który pozwala przykuć uwagę: należy mówić do konkretnego człowieka, zmieniać go co jakiś czas na sali, ale zawsze mówić do konkretnej osoby. Wtedy jest o wiele łatwiej mówić, a przede wszystkim widzi się czy dana osoba jest w ogóle zainteresowana.

Montując film, ale także pisząc, zawsze stawiam przed sobą człowieka, jak on to odbiera, bo nie robię tego dla siebie, tylko dla kogoś innego. Jest też taka zasada, że do każdego tematu trzeba być przygotowanym i trzeba mieć wiedzę. Jeszcze jedna sprawa, na którą zwrócił mi uwagę jeden z moich przyjaciół, zapytany przeze mnie o to, dlaczego pisze takie cienkie książki. Odpowiedział mi, że grube jest łatwo napisać, zaś cienkie, ale konkretne – trudniej. I tak samo jest z filmem. Przy pomocy filmu nie można zrobić wykładu. W filmie cały utwór organizują zdjęcia. Są jego podstawowym elementem. Nie będzie ciekawy film, który ma zbyt długą sekwencję mówioną. O tym, co ja pod filmem powiem, decyduje ilość zdjęć. Temat może być bardzo ważny i ciekawy, ale jeśli zdjęcia są nieatrakcyjne i mam, na przykład, 15 sekund do wykorzystania na komentarz, to muszę bardzo dużo wiedzieć, żeby mądrze wykorzystać te sekundy. Trzeba czuć się dobrze w temacie, czyli wiedzieć.

Są pewne zasady, których się trzymam. Po pierwsze, nie z mikrofonem, bo zniekształca głos i swobodę. Po drugie, nie używam kartek, nawet jeśli mam się pomylić, ale wtedy ludzie wiedzą, że mówię do nich, a nie odczytuję z kartki. Język pisany jest zupełnie inny niż mówiony. Trzeba po prostu do ludzi mówić! Wolno się mylić i powtarzać, gdyż to dodaje wypowiedzi autentyczności. Zbyteczne jest szokowanie i używanie mocnych słów.

J.R.: W ramach cyklu „Jaki wspaniały jest ten świat” upowszechnia się międzynarodowy język esperanto, którego jest Pan wielkim miłośnikiem i działaczem organizacji esperanckich. Skąd to zamiłowanie? W jakich okolicznościach rozpoczęła się Pana przygoda z esperanto?


R.D.: Kiedy byłem nastoletnim chłopcem zorganizowano w Warszawie płatny kurs nauki . Mój ojciec pomimo panującej u nas w tamtym czasie biedy, powiedział mi: „Ucz się, nie wiesz, co ci się w życiu przyda”. I tak przez przypadek nauczyłem się tego języka. Kiedy ukończyłem prawo i dziennikarstwo nie znalazłem pracy. Były to lata sześćdziesiąte, bardzo trudne czasy dla dziennikarzy. I wtedy, dzięki esperantystom otrzymałem wizę do Hiszpanii. Byłem pierwszym dziennikarzem, który pokonał dwie żelazne kurtyny, przede polską paszportową i jeszcze trudniejszą hiszpańską – wizową. W 1964 r. objechałem Hiszpanię na skuterze „Osa”, opisałem ją z autopsji. Opublikowałem kilkadziesiąt reportaży. Potem napisałem książkę „Hiszpania z elementarza”, która została wydana w wysokim nakładzie i cieszyła się wielkim powodzeniem. Esperanto otworzyło mi drogę do dziennikarstwa. Teraz, po wielu latach, okazuje się, że żaden inny język nie jest mi tak przydatny, jak esperanto.

J.R.: Czyli znajomość esperanto pomaga w podróżach po różnych krańcach świata?

R.D.: Tak, bardzo,. Choćby w ostatniej , o której dziś będę opowiadał. Najwięcej informacji zdobyłem z książki napisanej po esperancku przez węgierskiego podróżnika Tibora Sekelja. W Nepalu przez cały miesiąc używałem jedynie esperanta, miałem świetnych rozmówców w tym języku. Mogłem używać innych języków, które jako dziennikarz znam, ale nie musiałem, bo tam porozumiewałem się po esperancku. Można oczywiście rozmawiać po angielsku, ale to tylko wymiana informacji, a używanie esperanta – to jak bycie wśród przyjaciół. Język został wymyślony w Polsce, ja z niego korzystam i poznaję ciekawe osoby. W Nepalu poznałem m.in. najwyższego człowieka, mieszkającego w tym kraju, który choć dopiero uczy się esperanto, może być uznany za największego esperantystę świata. W ogóle uważam, że esperanto jest doskonałym pomostem między obcymi sobie kulturami.

J.R.: Znany jest Pan także z licznych publikacji w języku esperanto. Chciałabym przez chwilę zatrzymać się na książce „Ulica Zamenhofa”, która jest wywiadem „rzeką” z wnukiem twórcy esperanta. Jak przebiegała praca nad tą publikacją?

R.D.: Wnuk Zamenhofa, Ludwik Zaleski-Zamenhof mieszka w Paryżu. Przez 10 lat rozmawialiśmy na temat tej publikacji przy okazji jego wizyt w Polsce oraz wymienialiśmy informacje listownie. Praca nad tworzeniem tej książki była o tyle trudna, że pan Ludwik z początku nie chciał rozmawiać i opowiadać o swojej przeszłości, ale w miarę spotkań, przełamywał się i przypominał sobie zaskakujące wydarzenia, które wcześniej całkowicie wyparł ze swej pamięci. I tak po 10 latach spotkań powstała publikacja, która do tej pory ukazała się w 14 językach. Nie miałem wpływu na żadne z tych tłumaczeń. Ja napisałem tę książkę najpierw po polsku, potem przetłumaczyłem na esperanto. Od razu pisałem ze świadomością, że musi to zrozumieć czytelnik „międzynarodowy”. Tworząc ją widziałem przed sobą odbiorcę, na przykład Chińczyka, Japończyka i innych...
 
Strony : 1 2

Zgłoś błąd lub uwagę do artykułu

Zobacz także

 

 

 

Skomentuj artykuł:

Komentarze mogą dodawać wyłącznie osoby zalogowane.
Jesteś niezalogowany: zaloguj się / zarejestruj się




Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Senior.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Komentarze niezgodne z prawem i Regulaminem serwisu będą usuwane.

Artykuły promowane

Najnowsze w dziale

Polecane na Facebooku

Najnowsze na forum

Warto zobaczyć

  • Poradnik-zdrowia.pl
  • Pola Nadziei
  • eGospodarka.pl
  • Hospicja.pl
  • Oferty pracy