19-01-2014
zmień rozmiar tekstu
A+ A-
To się nazywa żądza przygód - pani Pat Thomson rzuciła pracę w oświacie i zatrudniła się na platformie wiertniczej. Dziś ma 72 lata i jeszcze nie myśli o emeryturze.
Pani Thomson nazywana przez współpracowników „Ciocią Pat" lub „Królową" zrezygnowała z pracy jako szkoły podstawowej i dołączyła do platformy BP w 1984 roku.
Kobieta jest inżynierem materiałowym i spędziła ostatnie 30 lat w odległych lokalizacjach, w tym na Falklandach i w Gabonie.
- Postanowiłam przestać uczyć i chciałam zaznać przygody, a zawsze kochałam naukę. Początkowo to było przerażające, zwłaszcza że byłam jedyną kobietą na platformie pełnej mężczyzn. - Musiałem dzielić kabinę z czterema mężczyznami i korzystać ze wspólnych prysznicy oraz toalet - opowiada.
Pani Pat zarabia na platformie 700 funtów dziennie (około 3500 zł), ale nie są to „łatwe pieniądze". Musiała - jak mówi - stać się „jednym z chłopaków". - Musiałam dostosować się do pracy na męską modłę. Nie nosiłam kobiecych topów czy . Starałam się nie narzekać, że mam brudne ręce, nie chciałam być postrzegana jako mała kobieta potrzebująca specjalnego traktowania - opowiada pani Thomson.
A łatwo nie było zarówno ze względu na charakter pracy, jak i atmosferę. Nie wszyscy pracownicy wyrażali entuzjazm do pracy u boku kobiety. - Przerabiałam bardzo gorzki i nieprzyjemny temat kobiet na morzu, które zaburzają spokój „klubu tylko dla mężczyzn". Najwyraźniej - ich zdaniem - powinnam być w domu doglądając dzieci lub pracując jako stewardesa - opowiada Pat Thomson.
Seksizm nie był jedynym problemem. Kobieta musi się zmagać z licznymi innymi przeszkodami. Niełatwo jest np. wysiadać z helikoptera przy wietrze o sile ponad 140 km/h. Na szczęście pani Thomson może liczyć na wsparcie najbliższych. Jej partner, 79-letni Robert Wood, mówi, że nie spotyka się zbyt wielu kobiet, o których można powiedzieć, że pracowały na morzu. - Jestem z niej bardzo dumny - zaznacza.